Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ze sztyletem w ręku podbiegł do potwora, gotów stoczyć z nim bój śmiertelny.
Żarłacz w chwili gdy miał porwać nieszczęśliwego rybaka, postrzegł nowego przeciwnika, i obracając się brzuchem, szybko skierował się ku niemu.
Widzę jeszcze postawę kapitana Nemo. Spokojny z przedziwną zimna krwią czekał na strasznego żarłacza, a gdy ten rzucił się ku niemu, kapitan ze zdumiewającą zręcznością uniknął starcia, i chwyciwszy zwierzę za płetwę przy dolnej szczęce, utopił mu w brzuchu sztylet po rękojeść. Nie na tem koniec: teraz właśnie rozpoczęła się walka.
Rekin ryknął, że tak powiem. Krew strumieniami trysnęła z jego rany. Morze zafarbowało się czerwono i przez ten ciemny płyn nic nie widziałem.
Nie widziałem nic aż do chwili, gdy przy smudze światła ujrzałem znów zuchwałego kapitana, jak wciąż trzymając pletwę potworu, walczył z nim zawzięcie, prując brzuch nieprzyjaciela, a jednak nie mogąc zadać mu stanowczego ciosu, to jest ugodzić w serce. Żarłacz broniąc się, wściekle poruszał wody, których bałwany o mało mnie nie obaliły.
Chciałem biedz na pomoc kapitanowi, ale zgrozą zdjęty nie mogłem się poruszyć.
Patrzyłem obłąkanym wzrokiem. Widziałem zmieniające się zwroty walki. Kapitan padł na ziemię powalony potwornem cielskiem, które na nim ciążyło. Później szczęki rekina rozwarły się niepomiernie, jak ogromne nożyce i już byłoby po kapitanie, gdyby lotem błyskawicy nie nadbiegł Ned-Land i harpunem swoim nie zadał rekinowi śmiertelnego ciosu.