Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To niech się pan spodziewa czegoś bardzo pożywnego. Jeśli pan nie zażąda więcej, to niech będę najlichszym z oszczepników.
W kilka minut część owocu dotykająca ognia, zupełnie się zwęgliła, a w środku było ciasto białe, rodzaj miękkiego ośrodka jak u karczocha.
Przyznam się że jadłem to z wielką przyjemnością.
— Szkoda że to ciasto — mówiłem — nie może być długo świeże; to też nie warto zbierać owocu na zapas.
— Właśnie rzecz ma się inaczej. Pan mówi jak naturalista, a ja zrobię jak piekarz. Conseil, nazbieraj tych owoców, zabierzemy je z sobą gdy będziemy wracać do czółna.
— A jakże je urządzić trzeba? — pytałem Kanadyjczyka.
— Trzeba ich środek zarobić. w ciasto i niech przefermentuje; wówczas da się przechować bardzo długo niezepsute. Chcąc go użyć do jedzenia, piecze się je w piecu, a choć nieco kwaśne będzie, niemniej jednak będzie panu smakować.
— Więc kiedy mamy już chleb, zatem nie mamy czego więcej szukać.
— I owszem, trzeba nam jeszcze owoców i jarzyn: szukajmyż ich.
Nazbierawszy owocu chlebowego, poszliśmy szukać czegoś więcej jeszcze do naszego obiadu „ludowego.“ Najpierw znaleźliśmy banany, wyborny owoc który w strefie gorącej dojrzewa przez cały rok; Malajczykowie go nazywają „pisang„ a jedzą na surowo. Dalej znaleźliśmy mangi i ananasy do nieuwie-