Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łysania się fali. Lśniący ten kobierzec, istny reflektor, z zadziwiającą siłą odbijał promienie slońca, — i ztądto pochodził ów niezmierny blask, przenikający wszystkie atomy płynu. Czy uwierzą mi gdy powiem, że w tej trzydziestostopowej głębinie, widziałem tak wyraźnie jak wśród jasnego dnia na ziemi.
Przez kwadrans stąpałem po tym iskrzącym się piasku, posianym nieujętym pyłkiem muszel. Pudło Nautilusa zarysowane w kształcie długiej skały, powoli znikało nam z oczu — ale latarnia jego w razie gdyby ciemność nastała w wodzie, miała ułatwić nam powrót, roztaczając z niezmierną wyrazistością swoje promienie. Dla tych, którzy na lądzie tylko widzieli te żywe białawe smugi, rysujące się wydatnie, efekt ten trudny do zrozumienia. Tam bowiem kurzawa nasycająca powietrze, nadaje im pozór mgły świetlnej; ale na morzu i pod morzem, rzuty elektrycznego światła rozchodzą się z niezrównaną czystością.
Szliśmy wciąż dalej, a rozległa piaszczysta równina zdawała się nie mieć granic. Odgarniałem ręką zapadające za mną płynne zasłony, a ślad moich kroków zacierał się natychmiast pod ciśnieniem wody.
Wkrótce niektóre kształty przedmiotów majaczejących ledwie w oddali, zarysowały się przed memi oczyma. Ujrzałem na pierwszym planie, skały zasłane najpiękniejszemi okazami zwierzokrzewów, i stanąłem zdumiony zjawiskiem właściwem tylko podmorskiej otchłani…
Była wówczas godzina dziesiąta rano. Promienie słońca padały na powierzchnię fal pod kątem dosyć ukośnym — i za dotknięciem ich światła, rozłożonego przez złamanie się jakby w pryzmacie, kwiaty, skały,