Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odziomki, muszle, mieniły się po brzegach siedmiu kolorami słonecznego widma. Byłto cud, uroczystość dla oka — owa gra barwistych odcieni, istny kalejdoskop kolorów, zielonego, żółtego, pomarańczowego, fijoletowego, niebieskiego, błękitnego; słowem cała paleta szalonezgo kolorysty. Czemuż nie mogłem podzielić się z Conseilem żywemi wrażeniami, bijącemi mi do mózgu, i współzawodniczyć z nim w okrzykach uwielbienia? Czemuż nie umiałem, jak kapitan Nemo i jego towarzysz, wymieniać swych myśli za pomocą umówionych znaków? To też w braku czego lepszego mówiłem sam do siebie; krzyczałem w miedzianem pudle, zamykającem mi głowę, zużywając może na próżne wyrazy, więcej powietrza niż należało.
Na ten wspaniały widok Conseil również jak ja przystanął. Oczywiście, w obec tylu rozlicznych okazów zwierzokrzewów i mięczaków, dzielny chłopiec klasyfikował, wciąż klasyfikował. Polipy i jeżowce zalegały obficie grunt. Różne odmiany izyd, cornularie żyjące samotnie, pęki okkulin „dziewiczych“ oznaczanych dawniej nazwą białych korali, gąbkowate — najeżone w kształcie grzyba, anemony lgnące żylastą koroną, tworzyły kwiecisty ogród, ubarwiony jeszcze porpitami, strojnemi kryzką lazurowych macek, gwiazdami morskiemi tworzącemi swe konstellacye na piasku, i asteroptytami brodawkowemi, mającemi pozór cieniuchnej koronki utkanej rękami najad, której festony kołysały się przy lekkiem falowaniu wody, sprawionem naszemi krokami. Z niekłamaną przykrością deptałem nogami te świetne gatunki mięczaków, zalegających grunt tysiącami; owe spiralne przegrzebyki, młotki, donaksy opatrzone krzewistemi mackami, pra-