Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O godzinie 11-ej połowa słońca została zakryta, przedmioty nabrały barwy fioletowej.
Było już pół zaćmienie a za cztery minuty powinnoby być zupełne.
Pojawiły się planety: Merkury, Wenus i niektóre konstelacje, jak: Byk, Orion, Strzelec. Ciemności ogarniały ziemię.
Tomasz Black, bez ruchu, bez mowy, wpatrzony w słońce, które obserwował przez lunetę, bez oddechu prawie oczekiwał końca zjawiska.
Naraz wskoczył jak oszalały, krzycząc na cały głos:
— Ależ księżyc ucieka! ucieka! Niknie!
W rzeczywistości księżyc przepłynął jakby po słońcu tylko do połowy je zasłaniając i znikł, nie wywołując całkowitego zaćmienia.
Tomasz Black opadł na ziemię złamany tym ciosem.
— Co się stało? — spytał go Hobson zdumiony.
— To się stało! — wykrzyknął astronom, — że zaćmienie nie było całkowite, że dla tej półkuli nie było zjawiska! Czy słyszy mię pan? Zaćmienie częściowe!
— A więc pana obliczenia były fałszywe?
— Fałszywe! patrzcie! fałszywe! Mów pan to komu innemu, nie mnie! panie poruczniku!
— A więc? — spytał zaniepokojony Hobson.
— Nie jesteśmy tam, gdzie myślimy...
— Co? — zawołała Paulina Barnett.
— Port Bathurst nie jest pod tym stopniem w jakim się znajdował, gdyśmy przybyli; zmienił swe położenie i dlatego zupełnego zaćmienia widzieć nie było można!...