Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział XV.

Mgły nie ustępowały, słońce ukazywało się tylko czasami z pośród chmur, smutne i zamglone. Martwiło astronoma, który bał się, że obserwacja mu się nie uda.
Ale na szczęście dnia 18 lipca słońce zajaśniało pięknie, wiatr rozproszył chmury i Tomasz Black, był niewypowiedzianie uradowany.
Wszyscy chcieli być obecni obserwacjom czynionym przez uczonego i zebrali się z zadymionemi szkłami do oglądania tak rzadkiego zjawiska.
Koło godziny dziesiątej rano rozpoczęło się oczekiwane zjawisko.
Tarcza księżyca, dotknęła tarczy słońca i na nie wchodzić poczęła.
Wszystko na ziemi przybrało żółto pomarańczową barwę, o dziesiątej zaś połowa tarczy słonecznej została zakryta.
Psy, biegające na swobodzie poczęły wyć i żałośne wydawać szczekania, kaczki rzuciły w przestrzeń odgłosy wzywające do nocnego spoczynku, szukając przytem odpowiedniego do snu miejsca, matki, szukały swych piskląt, wzywając je do ułożenia się pod ich skrzydłami.
Dla wszystkich tych stworzeń, jakby noc nadeszła, a był to jeszcze ranek.