Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mógł dać znać poruszeniem, aby go czemprędzej wciągnięto.
Ubrany w ciepłe futra i przewiązany wpół sznurem, sierżant wypił pół szklanki wódki dla rozgrzewki i wyruszył po drzewo.
Pierwsze drzwi od korytarza zostały otwarte. Wionął podmuch przerażającego mrozu, który pomimo futer przeniknął do głębi sierżanta i tych, którzy mieli w korytarzowych drzwiach trzymać sznur bezpieczeństwa.
Wszedłszy w drugie drzwi, o mało nie zadławił ich mróz, tak był silny.
Wypuszczono sierżanta i oczekiwano znaku jakieś kilka minut najwyżej, a przejście jego musiało być tak szybkie, że niedźwiedzie nie powinnyby dostrzedz sierżanta i nań czynić napaści.
W dziesięć minut potem, porucznik, Mac Nap i Raë podeszli do drzwi przedsionka, aby spostrzegłszy ruch sznura wciągnąć i sierżanta i wózek z drzewami. Minął kwandrans i najmniejszego ruchu!
Hobson przeraził się na dobre. Zawołał żołnierzy i postanowił ciągnąć sznur.
Pociągnięto z szybkością i poczuto, że u sznura wlecze się coś, ślizgając się po lodzie.
W kilka minut potem, przedmiot ten został wciągnięty do sieni...
Było to ciało sierżanta. Biedak nie zdołał dojść do magazynu i zemdlał, leżąc zaś na mrozie przez dwadzieścia minut, nie mógł być żyjącym.
Mac Nap i Raë, wydając okrzyki rozpaczy, zanieśli ciało do sieni, ale w chwili, gdy porucznik chciał