Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W środku bambusowej alei, wiodącej do przystani, spotkali rządzcę.
„Łódź jest gotowa, rzekł Perry.
— Dobrze, odpowiedział p. Stannard, czuwaj bacznie nad Castle-House, mój przyjacielu.
— Niech się łaskawy pan nie boi, — nasi murzyni zwolna wracają do plantacyi i łatwo to zrozumieją. Cóżby oni robili z wolnością do której natura ich nie stworzyła? Przywieź nam pan pana Burbanka, a zastanie wszystkich na posterunku!“
P. Stannard i jego córka usiedli zaraz w czółno, sterowane przez 4-ch marynarzy z Camdless-Bay. Rozwinięto żagiel i przy lekkim wschodnim wietrzyku odbito szybko od brzegu i niezadługo znikła poza sylwetką plantacyi zwróconej ku północo-zachodowi. Pan Stannard nie miał zamiaru wylądować w porcie Jacksonvillskim, gdzieby go niechybnie poznano. Lepiej było wysiąść w pewnej zatoce, trochę wyżej. Ztamtąd byłoby łatwo dostać się do domu zamieszkiwanego przez p. Harvey, właśnie w tej stronie na końcu przedmieścia. Tam dopiero, po wspólnej naradzie, przedsięwzięliby kroki odpowiednie do okoliczności.
Na rzece było pusto w owej chwili w górze rzeki, skąd mogły nadpłynąć milicye z miasta Ś-go Augustyna, które chroniły się na południu, ani też w dole nic się nie ukazywało. A więc, nie walczyły z sobą statki florydzkie i kanonierki komendanta Steplusa.