Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakkolwiek ani w Czarnej Przystani, ani od chwili przybycia na wyspę Carneval, Zerma i Dy nie doznawały złego obejścia, mogła się wszystkiego lękać od takiego człowieka. Dosyć było napadu wściekłości, ażeby się posunął do ostatecznego gwałtu. Ta zepsuta dusza nie mogła się zdobyć na litość i gdyby interes nie brał w nim góry nad nienawiścią, Zerma nie miałaby śladu żadnej nadziei. Co się tycze towarzyszów Texara — Squamba i niewolników, jakże od nich miał żądać, ażeby byli bardziej ludzcy od swego pana? Wiedzieli jaki los czeka tego, który by okazał choć trochę współczucia. Z tej strony nie można się było niczego spodziewać.
Zerma, widząc, że może liczyć tylko na samą, siebie, postanowiła uciec zaraz następnej nocy. Ale w jaki sposób? Jak przebyć wodę, okalającą wyspę Carneval? Chociaż przed samym wigwamem ta część jeziora była wązka, tylko czółnem można się było dostać na przeciwny brzeg kanału.
Nastąpił wieczór, potem zaczęła zapadać noc; a można było przewidzieć, że będzie ciemna i przykra, zanosiło się bowiem na deszcz i na wicher nad bagniskiem.
Zerma wiedziała wprawdzie, że nie może wyjść z wigwamu drzwiami od dużej izby, ale chciała wyłamać otwór w murze i wyjść przezeń wraz z Dy. Wydobywszy się na dwór pomyślałaby, co dalej robić.
Około dziesiątej, było już tylko słychać wycie wiatru, uderzającego od strony gęstych brzegów.