Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 99 —

już górną część tej rzeki — powtarzał Cort. — Tratwę mogli zbudować krajowcy, ale skądby się tu wzięła kłódka?
— Poczekajcie, a może znajdziemy jeszcze inne przedmioty — dodał Huber.
— A cóżby takiego, Maksie?
— Chodźmy dalej, Janie, aż do zakrętu rzeki. Może natrafimy na ślad jakiego obozowiska którego stąd nie widać. Grota, w której przepędziliśmy noc, nie służyła jeszcze chyba nikomu za schronienie, my pierwsi spaliśmy w niej.
— Idźmy więc dalej, tak, jak sobie życzysz Maksie.
— Przy skręcie rzeki kończy się właśnie polanka i nie zdziwiłbym się wcale, gdybyśmy znaleźli co ciekawego.
— Kamisie! — zawołał Cort.
Ten podążył za niemi.
— No, jakże tam tratwa?
— Można ją naprawić bez wielkiego trudu. Przyniosę drzewo do tego potrzebne.
— Zanim zabierzemy się do roboty — mówił Maks — chodźmy jeszcze brzegiem rzeki z jakie kilkaset kroków. Może znajdziemy jeszcze jakie inne przedmioty, może narzędzia lub sprzęty kuchenne z marką fabryczną, któraby oznaczała ich pochodzenie? A jakby one nam się przydały! Posiadamy tylko jedną tykwę, a nie mamy ani filiżanki, ani kociołka...
— Może spodziewasz się kochany Maksie,