Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 98 —

przekonać, że nie krajowcy tu przebywali — rzekł Maks Huber — oni nie znają się na ślusarstwie... Na tej tratwie musieli przypłynąć biali ludzie.
— Ale oczywiście, że tędy już nie wracali — dodał Cort.
Rdzą pokryta kłódka i zniszczona tratwa, dowodziły, że musiało upłynąć lat kilka od chwili, gdy ludzie porzucili te przedmioty. Podróżni nasi wyprowadzili stąd dwa wnioski: że badacze lub podróżni nie byli krajowcami, i że dostali się do tej polanki, płynąc z biegiem rzeki; powtóre, że już tędy nie wracali.
Ale zginęli bezwątpienia, gdyż ani Huber, ani Cort nie słyszeli nigdy o żadnej podobnej wyprawie naukowej od czasu, jak mieszkali w Kongo, a mieszkali już dość dawno.
Chociaż w wypadku tym nie było nic nadzwyczajnego, był on jednak zdarzeniem niespodziewanym i Maks musiał się wyrzec zaszczytu, że uważanoby go za pierwszego człowieka, który zwiedził tę puszczę, dotychczas uważaną za niedostępną.
Tymczasem Kamis oglądał starannie deski i tarcice, stanowiące tratwę. Deski były zupełnie zdrowe, tylko tarcice uległy w części zepsuciu i należało je zastąpić innemi. Było to rzeczą o wiele łatwiejszą, niż budować nową tratwę. Kamis i jego towarzysze byli tym uszczęśliwieni.
Kamis zajął się tratwą, a dwaj towarzysze rozmawiali z sobą.
— Nie ulega wątpliwości, że biali zwiedzali