Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 92 —

W górę rzeki fale jej toczyły się prawie w prostej linji i ginęły, o jakie trzy kilometry dalej, w gąszczu drzew. Może być, że tam rzeka zwracała się w kierunku północno-wschodnim i była właśnie tą samą rzeką, którą podróżni widzieli, spędzając nocleg na wzgórzu pod palmami.
W dół rzeki gąszcz leśny był bliższym, znajdował się zaledwie o pół kilometra odległości, tam, gdzie rzeka skręcała raptownie na południo-wschód. Widać, że był to znowu las nieprzebyty.
W miejscu, gdzie się znajdowali, lewy brzeg rzeki stanowił otwartą, błotnistą przestrzeń; na przeciwległym brzegu rosły drzewa gęsto i daleko, daleko rozciągał się las; wschodzące słońce oświetlało wysokie wierzchołki drzew, odcinające się na odległym horyzoncie.
Woda w rzece była przejrzysta i bystra, fale jej niosły spróchniałe pnie drzew i wyrwane z brzegów krzaki i trawy.
W tej chwili Cort przypomaiał sobie, że w pobliżu groty w nocy słyszał wyraz „ngora“. Zaczął więc pilnie upatrywać, czy nie dostrzeże gdzie istoty ludzkiej. Plemiona koczujące mogły tędy przedostawać się do Ubangi, było to rzeczą możliwą.
Ogromna przestrzeń lasu, rozciągająca się na wschód aż do źródeł Nilu, mogła być także schronieniem dla plemion koczujących lub stale osiadłych.