Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 195 —

pijali jakiś napój, wyciągnięty z rośliny tamarja. Napój ten był silny i odurzający, to też nogi pijących zaczęły im wkrótce odmawiać posłuszeństwa.
Tańce nie przypominały bynajmniej wdzięcznych ruchów menueta, a były raczej dzikiemi skokami, którym towarzyszyły dźwięki bardzo pierwotnej muzyki, wykonywanej na pierwotnej prostoty instrumentach, na tykwach obciągniętych skórą i na pustych łodygach, zastępujących piszczałki. Instrumenty te tworzyły piekielną wrzawę, rozdzierającą uszy.
— Nie mają pojęcia o rytmie — rzekł Cort.
— Ani o harmonji dźwięków — dodał Huber.
— W każdym razie są wrażliwi na muzykę, mój drogi Maksie.
— I muzyka również, moim zdaniem, jest sztuką podrzędną, oddziaływającą również na zmysł podrzędny. Co innego malarstwo, rzeźba lub literatura, urokowi tych gałęzi sztuki nie podlegają zwierzęta.
Jednak Wagddisowie byli bezwątpienia ludźmi, nie dlatego tylko, że byli wrażliwemi na muzykę, ale że ją sami uprawiali.
Minęły dwie godziny, Huber był już zniecierpliwiony tym, że władca nie ukazywał się podwładnym.
Tymczasem tańce i krzyki nie ustawały, jak również i pijaństwo. Nagle wrzawa ucichła, drzwi mieszkania królewskiego otworzyły się. Wojo-