Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 196 —

wnicy rozstąpili się na dwie strony, tworząc szpaler.
— Zobaczymy przecież tego władcę nadpowietrznego plemienia — rzekł Huber.
Ale z chaty nie wyszła jego wysokość; wyniesiono z niej jakiś mebel pokryty matą z liści i postawiono go na środku polanki. Można sobie wyobrazić zdumienie naszych przyjaciół, gdy w tym przedmiocie poznali pospolitą katarynkę. Zapewnie ten godny podziwu i poszanowania instrument, wynoszony był tylko podczas wielkich uroczystości w wiosce Ngala; Wagddisowie musieli słuchać tej muzyki z zachwytem.
Ależ to jest katarynka doktora Johansena — rzekł Cort niezmiernie zdziwiony.
— Tak, to jest ten sam przedpotopowy instrument — odpowiedział Huber. Teraz już rozumiem, dlaczego pierwszej nocy, gdy tu przybyłem, zdawało mi się, że słyszę walca z Wolnego Strzelca Webera.
— A nic nam o tym nie mówiłeś, Maksie...
— Myślałem, że to sen.
— Katarynkę musieli Wagddisowie zabrać z chaty doktora Johansena...
— Którego zapewne zgładzili z tego świata — dodał Huber.
Dorodny Wagddi, zapewnie dyrektor tamtejszej orkiestry, stanął przy katarynce i zaczął obracać korbą i wtedy dały się słyszeć dźwięki walca z Wolnego Strzelca, ku wielkiej uciesze słuchających.