Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Armia nasza ma dzisiaj pięciuset żołnierzy — rzekł obojętnie Kaw-dier, — jutro będzie miała ich tysiąc, a pojutrze tysiąc pięćset.
Oficer chilijski zbladł. W jaką pułapkę wlazł! Jego misja przepadła; jednak jeszcze odparł poważnie.
— Nasz krzyżowiec ma armaty.
— Nie boimy się ich wcale, i my je mamy.
— Ale rząd nasz ma więcej żołnierzy i więcej okrętów.
— Tak jest, ale to nas nic nie obchodzi; nas jest tutaj sześć tysięcy i trzeba będzie długich walk dla zgnębienia nas, a będziemy się bronić do ostatniego tchu. Jednak możebyśmy mogli ułożyć się z sobą.
Oficer odetchnął. Więc sprawa, której się podjął, może jeszcze się udać.
— I owszem — odrzekł — co pan rozkaże, panie gubernatorze? — zapytał.
— Jakie pan masz pełnomocnictwo w razie zgody z naszej strony? — rzekł Kaw-dier.
— Jaknajszersze — pośpieszył z odpowiedzią oficer, wyjmując z portfelu papier i kładąc go przed Kaw-dierem, który przeczytał go uważnie.
— Dobrze, w takim razie jesteśmy gotowi przyjąć protektorat Chili pod następującemi warunkami: wyspa otrzyma zupełną autonomję i zatrzyma swoją chorągiew narodową. Rząd chilijski nie nałoży na wyspę żadnych podatków, prócz za eksploatację kopalń. Rezydent