Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na co? — rzucił chłodno Kaw-dier.
— Na co? Na wszystko — odrzekł rudobrody. — Wszyscy my spotykamy się tutaj na każdym kroku z wyraźną złą wolą.
— I to wszystko?
— Nie, nie wszystko! — zawołał teraz trzeci bandyta o typowym wyglądzie zbója. — Chcemy, aby kopalnie należały prawnie zarówno do nas, jak i do tutejszych kolonistów. Jesteśmy takimi samymi ludźmi, jak i oni, chcemy więc mieć takie same prawa!
— I to wszystko? — powtórzył, nie zmieniając intonacji Kaw-dier.
— Tak — odrzekł rudobrody. — Chcemy wyraźnego potwierdzenia naszych praw do kopalni.
— Nie — rzekł krótko prezydent.
— Nie?... Dlaczego? — zapytał groźnie bandyta.
— Wszak słyszałeś? powiedziałem: nie! — powtórzył z kamiennym spokojem Kaw-dier.
— Ale dlaczego?! Ach, zasłaniacie się prawem, tem prawem, którego sami nie szanujecie, — szydził bandyta, widocznie bardzo pewny siebie. — Wszak wasze mandaty ukończyły się na pierwszego, dlaczegóż więc dotychczas nie przystąpiono do wyborów?
Uderzenie było trafne; był ktoś dobrze poinformowany o stosunkach w Liberji, który dostarczał tych wiadomości buntownikom.
Kaw-dier wysłuchał tego zarzutu z niezmą-