Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dla przeprowadzenia swych planów musiał wywymagać ślepego posłuszeństwa od tej rzeszy zebranej z najrozmaitszych natur i usposobień, którą los rzucił na jego drogę.
Rządził, lecz nie czuł się szczęśliwym. Na pozór pozostał tym samym chłodnym, spokojnym i smutnym człowiekiem, jakiego poznaliśmy w początkach naszego opowiadania i jakim był w chwili, kiedy ratował rozbitków z «Jonatana»; dusza jego jednak utraciła pierwotny spokój i zadowolenie.
Dopóki te setki rzuconych na los szczęścia bezradnych i nieumiejętnych ludzi trzeba było bronić i ochraniać przed grożącemi im niebezpieczeństwami, nietylko zewnętrznemi, ale i wewnętrznemi, dotąd Kaw-dier nie czuł tej swojej roli despoty. Dziś jednak, kiedy doszedł do celu, kiedy stworzył dla nich nieledwie idealne warunki bytu, rola ta poczęła mu ciężyć coraz bardziej. On, wyznawca swobody, nie chciał ani szerzyć ucisku, ani też jakiemubądź ulegać, i męczył się na tem stanowisku swojem, na którem z konieczności panem być musiał. Z radością też myślał, że wkrótce nadchodzą nowe wybory, które pozwolą mu zrzucić z siebie odpowiedzialność za dalsze losy kolonji, byt jej bowiem zdawał mu się być już zapewnionym.