Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przylądek Horn — odrzekł Kaw-dier. — Jest to wyspa, a właściwie skalisty cypel lądu, oddzielony od niego wązką cieśniną.
— I na cóż panom potrzebna ta skała? — dopytywał zaciekawiony pan Aguire.
— Chcemy tam zbudować latarnię morską.
— Jakto, własnym kosztem?
— Tak jest. Latarnia w tem miejscu będzie prawdziwem dobrodziejstwem dla marynarzy. Miejsce to nadzwyczaj ruchliwe, a jednocześnie niezmiernie niebezpieczne. Zwracałem się już z tem do prezydentury, ale nie otrzymałem dotychczas odpowiedzi. Jeżeli tak dalej pójdzie, to i za sto lat nie będziemy mieli latarni, a tymczasem w tem strasznem miejscu giną ludzkie życia i mienie setkami, dlatego tylko, że brak im ostrzegawczego światła.
Gubernator obiecał zająć się tą sprawą. Rzeczywiście w kilka tygodni po jego powrocie do Punta-Arenas, przyszła koncesja od rządu chilijskiego, oddająca wyspę Horn nowej kolonji dla postawienia tam latarni morskiej.
Kaw-dier natychmiast zabrał się do pracy. Plany miał już dawno przygotowane, to też robota poszła względnie szybko i po dwóch latach wspaniała latarnia rozjaśniała ciemności tego niebezpiecznego punktu, w którym stykały się dwa największe oceany świata.
Kaw-dier stał w dalszym ciągu na czele rządu kolonji, lecz nauczony doświadczeniem,