Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dwóch ludzi wzięło ten lekki ciężar i wniosło do przylegającej groty. Jakiż to smutny był pochód wśród tych podziemi, rozjaśnionych tylko gasnącem już światłem pochodni: zwieszona głowa dzieciaka kołysała się w miarę kroków, nogi poszarpane, z których spływały duże krople krwi.
Piotruś, który pobiegł naprzód, czekał u wejścia do głównej groty; teraz dopiero zobaczył przyjaciela. Widząc go w tym okropnym stanie, pewny, że patrzy na umarłego, wydał okrzyk chrapliwy i padł jak nieżywy na ziemię.
Wszyscy wyszli nareszcie z tej groty, miejsca tak okropnych zdarzeń, kilku ludzi prowadziło związanego Kennedego, który szedł z nimi jak skazaniec.
Smutny był powrót całego orszaku. Na zaimprowizowanych noszach, które przyrządzono na poczekaniu z gałęzi, niesiono obydwóch chłopców, niedających znaku życia. Na czele pochodu szedł Kaw-dier mocno wzruszony i w myślach zagłębiony.
Gdy przybyli do osady, Kaw-dier poszedł natychmiast do pani Rodes, prosząc ją, aby się zajęła nieszczęśliwemi dziećmi. Córki miały czuwać przy nich w dzień, a sama pani w nocy; poczem wrócił i zajął się opatrzeniem i przewiązaniem zmiażdżonych nóg Pawełka. Przekonał się, że chłopiec, jeśli będzie żył, już nigdy ich nie będzie mógł użyć, że zostanie na