Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W kwandrans potem spiskowcy, jeden za drugim, skradali się do miasta i rozchodzili pojedynczo w różne strony, aby, nie budząc podejrzenia, przygotować wszystko do nieuniknionej zguby Kaw-diera.
Wieczorem na drugi dzień pięciu spiskowych z Lewisem Dorickiem na czele skradało się wśród ciemności do miasta. Postanowili działać stanowczo i jak najszybciej. Wśród zarośli nadrzecznych czas jakiś się zatrzymali, pragnąc, aby noc ciemna zupełnie ukryła ich przed oczami mieszkańców miasta.
Gdy wreszcie przekonali się, że w mieście zapanowała cisza, że wszyscy udali się na spoczynek, szybko opuścili swoją kryjówkę, i ostrożnie skradając się, weszli niepostrzeżeni do miasta.
Najpierw zatrzymali się przed nowowzniesionym gmachem zarządu miejskiego, czyli ratuszem. Na placu i na sąsiadujących z nim ulicach nie było nikogo.
Kennedy dał znak i znanemi sobie dobrze bocznemi drzwiami, przy których stał tej nocy na straży jeden z przekupionych marynarzy, wszedł z towarzyszami na niewielki dziedziniec, skąd łatwo się było dostać do magazynów z bronią i prochem. Stojący na straży marynarz dał mu klucz, mówiąc:
— Bierzcie czemprędzej... A śpieszcie się, bo ten zły duch Kaw-dier lubi niespodziewanie