Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sprawdzać wśród nocy, czy straże czuwają nad magazynami...
— Nie bój się! — szepnął złowrogo Lewis, — gdyby się tu zjawił, zginie!
Mówiąc to, wyjął nóż z za pasa, mocno ściskając rękojeść jego.
Tymczasem bracia Moorowie i chińczyk Sun już pochwycili jedną baryłkę z prochem i wynieśli na zewnątrz.
— Wybornie! — rzekł Lewis — to jedna... Teraz przynieście drugą...
— A to poco? — zapytał Sirdey, — toć i tej wystarczy, ażeby całe miasto wysadzić w powietrze?
— Tak, tej jednej wystarczy, ale ta druga potrzebna nam będzie na przyszłość... Już mam bezpieczne miejsce, w którem ją ukryjemy.
W milczeniu spełniono żądanie Lewisa i wytoczono drugą beczułkę.
Nagle wszyscy obejrzeli się trwożnie, gdyż wiatr powiał i poruszył otwartemi dzwiami, przy których stał strażnik.
— To wiatr... nie bójcie się! — uspokoił towarzyszów Lewis, spoglądając na niebo, które zasnuło się ciemnemi mglistemi chmurami.
— Wybornie! — szepnął z radością — los nam sprzyja, noc dzisiejsza jest wyjątkowo ciemna.
I na dany znak rozpoczęli wszyscy pracę, która polegała na zabraniu jednej beczki z sobą, a na zatoczeniu drugiej do sali posiedzeń