Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wszak jesteśmy w Oban? zapytała.
— W Oban, nie ulega wątpliwości.
— Na morzu hebrydzkiem?
— Tak jest.
— A więc za godzinę nie będziemy już tutaj.
— Za godzinę?
— Pragnęłam widzieć horyzont morski.
— Zapewne...
— Proszę mi go ukazać!
Bracia Melvill przerażeni odwrócili się.
W prost, a nawet dobrze na południo-zachód jak równie na północno-zachód, nie było najmniejszego pola swobodnego między wyspami, a nadto niebo zaciągnęło się chmurami. Seil, Kerrera, Kismore, stanowiły jakby przegrodę między nimi. Łatwo więc wyprowadzić wniosek że mieszkańcy Oban byli zupełnie pozbawieni horyzontu.
Dwaj bracia również w czasie spaceru w przystani, nie zauważyli go zupełnie. W tak dziwnie kłopotliwem położeniu nie wiedząc jak się tłumaczyć i co powiedzieć, zawołali jak prawdziwi szkoci:
— Pooh!
— Pswha!