Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nim na jakie sto kroków, aby się wzajemnie pożegnać.
Jakaś młoda osoba w tej chwili stała w oknie swego pokoju. Zdawała się być mocno zajętą, nawet zakłopotaną nadzwyczajnie. Spoglądała to przed siebie, to po za siebie, na prawo i lewo badając horyzont jakby pragnęła coś na nim ujrzeć.
Nagle miss Campbell, była to bowiem ona, dostrzegła swych wujów. Natychmiast z żywością zamknęła okno i w kilka chwil później, zeszła aż na aleję żwirową, z rękami skrzyżowanemi, w postawie surowej, z czołem na którem zdawało się, gromadziły się gromy i wyrzuty.
Bracia Melvill spojrzeli na siebie. Co się stało Helenie? Czy to obecność Aristobulusa Ursiclos, takie symptomy gniewu sprowadziły na jej czoło?
Tymczasem młody uczony posunął się naprzód i pozdrowił jakby mechanicznie miss Campbell.
— Pan Aristobulus Ursiclos, rzekł brat Sam prezentując ceremonialnie przybyłego.
— Który przypadkiem znalazł się... tutaj właśnie jak by naumyślnie w Oban... dodał brat Sib.
— A, pan Ursiclos?
I miss Campbel zaledwie poruszyła głową.
Potem odwracając się do braci Melvill, zmięszana i nie wiedząc jak się pohamować:
— Moi wujowie! rzekła surowo.
— Droga Heleno, odpowiedzieli obaj wujowie, z tem samem zakłopotaniem w głosie.