Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

fal burzył je nieustannie. Widziano tylko pianę, buchającą olbrzymiemi masami z powodu uderzeń bałwanów o przeszkody w głębi ukryte.
Szalupa nie była zbyt daleko. Z dwóch ludzi, ten co był nachylony nad sterem, wytężał wszystkie siły aby się wycofać z odmętu. Zrozumiał doskonale że Glengarry przybywa im na pomoc, ale pojmował i to, że okręt nie może bez niebezpieczeństwa bardziej zbliżyć się do nich, i że im koniecznie należy podpłynąć ku statkowi. Drugi spoczywający na tyle, zdaje się jakby był zupełnie pozbawiony czucia i ruchu.
Miss Campbell pod wpływem nadzwyczajnego wzruszenia, nie spuszczała oka z tej szalupy zagrożonej niebezpieczeństwem, ona to pierwsza zauważyła jej położenie, i dzięki też jej wstawieniu się Glengarry płynęła ku niej.
Jednakże położenie stawało się coraz groźniejszem. Była nawet obawa że Glengarry na czas nie przybędzie. Płynęła teraz bardzo powoli, z ostrożnością i bacznością. Przygaszono nieco ogień i okręt posuwał się dość żywo ale jednak miarkował swój bieg, jak to ma miejsce przy wprowadzaniu statków do portu.
Szalupa tymczasem nie mogła zgoła wycofać się z pośrodka fal uderzających nań z szybkością piorunu. Czasami zupełnie nikła pod naporem olbrzymiej masy wody, czasami znowu kręciła się w koło lub biegła z prędkością kamienia wyrzuconego z procy.