Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzyło panoramę bardzo urozmaiconą, od której niepodobna było oderwać wzroku.
Widok ten jeszcze się bardziej rozwijał, upiększał, dochodził majestatyczniejszych rozmiarów gdy się wstąpiło na główną wieżę willi.
Na ostatniej też kondygnacyi tej wieży, ustrojonej w chorągwie i emblemata narodowe, zwykła była miss Campbell spędzać godziny na marzeniu. Urządziła tu bardzo wdzięczne schronienie, przewietrzne jak obserwatoryum, gdzie mogła czytać, pisać, nawet spać zabezpieczona od wiatru, słońca i od deszczu. Tu ją też najczęściej szukano. Jeżeli zaś nie znajdowała się tutaj, to niewątpliwie, ulegając fantazyi, przechadzała się w aleach parku sama lub w towarzystwie pani Bess, jeżeli nie wyjeżdżała konno do wsi sąsiedniej z wiernym Partridge, galopując gwałtownie tak, że intendent musiał nieustannie popędzać swego konia by nie pozostał w tyle.
Pomiędzy liczną służbą willi, wypada wyróżnić szczególniej te dwie osoby, tych zacnych sług, którzy do późnego wieku pozostali wierni rodzinie Campbell.
Elżbieta „Luckie“ (matka), jak zwykli tu nazywać gospodynię, liczyła sobie tyle lat wieku, ile lat nosiła u pasa klucze, a miała ni mniej, ni więcej, jak 45 lat. Była to prawdziwa gospodyni, poważna, lubiąca porządek, roztropna i z wielkim taktem zarządzała domem. Zdawało się jej nawet, że wychowała obu braci, chociaż byli