Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znalazłszy się u celu wyprawy, oddał się z zamiłowaniem studyom meteorologicznym, kiedy zaś przyszło do schodzenia, zejście okazało się niemożliwem.
Badał on rozmaite części skały, i na każdym kroku znajdował niepokonaną zaporę. Nareszcie poślizgnął się i niezawodnie spadłby w odmęty płynącego tam strumienia, gdyby nie zatrzymała go gałąź wysokiego drzewa.
Tym sposobem zawieszony między niebem i ziemią, czekał co dalej nastąpi, i co chwila donośnym głosem wołał o ratunek. W tej chwili przechodził Olivier. Ujrzawszy w tak komicznej pozycyi uczonego, zaczął się śmiać, ale wreszcie ulegając popędowi szlachetnemu, postanowił go uratować.
Ratunek był bardzo trudny a nawet groził niebezpieczeństwem, wreszcie przecież po wielu usiłowaniach powiodło mu się sprowadzić naszego uczonego drugą stroną skały.
— Panie Sinclair, rzekł Aristobulus gdy już stał pewną nogą na gruncie, źle obliczyłem kąt zagięcia wąwozu, ponieważ on jest prawie prostokątnym. Ztąd też musiałem się poślizgnąć i upaść.
— Panie Ursiclos, odezwał się malarz, jestem bardzo uradowany, że miałem sposobność uwolnienia pana z tak przykrej pozycyi.
— Pozwól mi pan sobie podziękować...
— Nie warto się nawet trudzić, rzekł malarz,