Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spodziewam się tylko, że mi pan równie dopomożesz gdy się kiedykolwiek znajdę w niebezpieczeństwie.
— Bez wątpienia.
— A zatem zamawiam sobie odwzajemnienie się.
I dwaj młodzieńcy rozstali się.
Olivier Sinclair nie uważał za stosowne opowiadać o tym wypadku, który uważał za nic nie znaczący. Co się tycze Aristobulusa Ursiclos, ten równie milczał, czuł jednak pewną wdzięczność dla człowieka, który go uwolnił od niebezpieczeństwa.
Ale ów sławny promień? Trzeba nareszcie coś o niem powiedzieć. Każdy go widzieć pragnął, a nie było czasu do stracenia. Jesień niezadługo pokryje niebo nieprzeniknionemi chmurami. Wieczory już były bardzo smutne. Niebo nie przedstawiało się jak płachta lazurowa.
W rzeczywistości, stan ten niezmiernie zmartwił tak miss Campbell jako i Oliviera Sinclair; dwojga zaciekłych badaczy horyzontu.
Tym sposobem minęło cztery dni września, pogoda była fatalna.
Każdego wieczoru miss Campbell, Olivier Sinclair, pani Bess i Partridge, oraz dwaj bracia Sam i Sib, usiadłszy na skale, nie spuszczali oka tak z powierzchni morza jak i z namiotu niebieskiego rozpiętego nad ich głowami. Niestety! niebo nie przedstawiało żadnej nadziei.