Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na niej znajdują się domy biskupa i innych osób, nie należących do stanu kupieckiego.
Przebiegłem prędko te smutne, ponure miejsca, aby co prędzej wydostać się na pole; ależ i tu nie weselszy widok przedstawił się oku memu. Licha, zwiędła zieloność zamiast ożywionej natury, przypomina raczej wypłowiałą jakąś szmatę, rodząc leniwo skarłowaciałe gatunki niektórych jarzyn, jak kartofle, kapustę, sałatę i t. p.; gdzieniegdzie zabłąka się chorobliwy okaz gwoździka, smętnie wychylającego główkę do słońca.
W środku drugiej ulicy, niehandlownej, napotkałem cmentarz, obwiedziony wałem z ziemi ubitym. O kilka kroków dalej, stoi dom gubernatora, podobny trochę do ratusza w Hamburgu; dziwnie wygląda ten pałac, otoczony lichemi chatami Islandczyków.
Pomiędzy miastem i jeziorkiem wznosi się kościół w smaku, protestanckim, zbudowany z wapienia, obficie przez wulkany wyrzucanego; silne wiatry zachodnie pozrywały z niego dachówkę, na wielkie zmartwienie wiernych.
Na sąsiednim wzgórku spostrzegłem szkołę, w której jak się później dowiedziałem, wykładano języki: hebrajski, angielski, francuzki i duński. Przyznać się muszę ze wstydem, że żadnego z tych czterech języków nie umiałem, i byłbym ostatnim z czterdziestu uczniów tego małego kollegium,