Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdzie wychowańcy sypiają w szafach na dwie dzielących się kondygnacye, i gdzie delikatniejsi udusiliby się pierwszej nocy.
W trzy trzy godziny zwiedziłem nietylko miasto, ale i jego okolice. Ogólny pozór kraju jest bardzo smutny. Drzew prawie niema, wegetacya żadna; wszędzie tylko ślady skał wulkanicznych. Chaty Islandczyków sklecone z ziemi i torfu, ze ścianami na wewnątrz przechylonemi. Przy mieszkaniach ludzkich, z powodu ciągłego ich ogrzewania, a przeto i podniesionego stopnia ciepła, wegetacya trochę jest bujniejsza; i rzeczywiście, rośnie tam niezła trawa, którą starannie w porze sianokosów zbierają, na paszę dla wygłodniałego bydła domowego.
Podczas całej mej wycieczki nie wielu napotykałem mieszkańców; powróciwszy na ulicę handlową, spostrzegłem większą część ludności zajętą suszeniem, soleniem i pakowaniem dorsza (ryba morska), który jest głównym artykułem handlu wywozowego. Mężczyźni silni są, ale niezgrabni; wszyscy prawie blondyni, z okiem niebieskiem, smętnem, załzawionem, jakby się skarżyć chcieli na to, że natura niesprawiedliwie postąpiła z nimi, umieszczając ich na krańcu koła podbiegunowego, gdzieby zaledwie plemię Eskimosów wyżyć mogło. Nigdy nie zdarzyło mi się spostrzedz uśmiechu na warzy Islandczyka; śmieli się niekiedy, przez mi