Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

razu „tabiled” formy zupełnie hebrajskiej; — na ostatnim zaś dostrzegłem wyrazy „mer” — „are” — „mere” pochodzenia czysto francuzkiego.
Doprawdy, można było rozum stracić. Cztery języki różne, w jednym głupim frazesie kilkowierszowym! Jakiż mógł być związek pomiędzy wyrazami „lód, pan, gniew, okrótny, gaj święty, zmienny, morze, łuk, matka”. — Dałoby się tu wprawdzie pokombinować morze z lodem, a w dokumencie pisanym po islandzku, nicby nie było dziwnego, że jest mowa? morzu lodowem; lecz z tego dojść znaczenia reszty kryptogramu, to nie tak łatwo doprawdy.
Walczyłem przeto z trudnością, nieprzełamaną prawie; w głowie mi się zawracało, wzrok miałem wytężony na papier złowrogi, leżący przedemną; sto trzydzieści dwie liter tańcowały mi przed oczyma, grupując się w najrozmaitsze pozy i kółka; byłem pod wpływem jakiejś hallucynacyi; tchu mi brakło widocznie, potrzebowałem trochę powietrza. Obracając papier na wszystkie strony, nagle od końca samego wpadły mi w oko dwa wyrazy łacińskie zupełnie zrozumiałe, a mianowicie „eraterem” i „terrestre”.
Umysł mój rozjaśnił się niespodzianie; była to dla mnie wskazówka do dojścia prawdy — słowem znalazłem klucz tej zagadki. Cały dokument dał się odczytać płynnie, zaczynając od końca ku po-