Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stępnie fajkę, przypatrując się niedbale i bezmyślnie prawie, kółkom dymu z niej wychodzącym. Przysłuchi wałem się bacznie, czy kto nie nadchodzi; lecz nie. Przemyśliwałem nad tem, gdzie mógł być w tej chwili profesor? w jakiem do domu powróci usposobieniu? i tak dumając machinalnie wziąłem do ręki papier, na którym z podyktowania stryja, sam napisałem ową niezrozumiałą zagadkową seryę liter, bezładnie rozrzuconych; i jeszcze raz zadałem sobie pytanie coby to znaczyć miało?
Zacząłem przestawiać litery w rozmaity sposób, dochodząc skwapliwie, czy nie dadzą się z nich utworzyć jakie wyrazy — ale ani sposób. Czy je brać po dwie, po trzy, lub po pięć i sześć naraz wszystko to jedno: zawsze wypadnie coś niezrozumiałego; wprawdzie czternasta, piętnasta i szesnasta litery razem wzięte składały się na angielski wyraz „ice” — ośmdziesiąta czwarta, ośmdziesiąta piąta i ośmdziesiąta szósta formowały wyraz „sir” — nareszcie w środku całego napisu i na trzecim wierszu doszedłem do ułożenia łacińskich wyrazów „rota” — „mutabile” — „ira” — „nec” — „atra”.
Do licha — pomyślałem — z tych ostatnich wyrazów możnaby wnosić, że mój stryj nie mylił się co do języka, w jakim dokument mógł być napisany; a nawet na czwartym wierszu napotkałem wyraz „luco” który się tłomaczy przez „gaj święty” — lecz znowu na trzecim wierszu doczytać się można wy-