Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem i lawą. Czułem konwulsyjne drganie góry; oddychającej nakształt wieloryba i jak on wodę przez swe otwory nozdrzowe, wyrzucającej w powietrze słup ognia od czasu do czasu. Na dole po dość znacznej spadzistości rozlewały się materye wybuchowe na siedmset do ośmiuset stóp grubo, tak, że na wysokość samego wulkanu zaledwie z jakie trzysta pozostało sążni. Spód góry tonął jakby w czarownym koszu, z kwiatów i drzew zielonych uplecionym; zdala błyszczały oliwki, figi i winna latorośl obficie zawieszona bujnemi gronami.
Trzeba przyznać, że nie byłto wcale krajobraz sfery podbiegunowej.
Poza tym lasem bujnej zieloności oko ginęło w toczących się wodach pysznego morza czy jeziora, wśród których ziemia ta zaczarowana wyglądała jak wysepka, kilka zaledwie mil rozległości mająca. Od strony wschodu widzieć się dawał niewielki port, w którym na błękitnych falach kołysały się statki dziwnej jakiejś budowy. Przed wejściem do portu stało kilka rozrzuconych domków. Dalej ukazywała się z wody gromada wysepek, których liczba tak była wielka, że wyglądały jak duże mrowisko. Na zachód, dalekie wybrzeża zaokrąglały się na widnokręgu; na jednych rysowały się błękitne góry harmonijnej formacyi; na innych, dalszych, sterczał wierzchołek znacznie wzniesiony, wyrzucający ciągle wysoki słup dymu. Od północy, pod gorą-