Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

innych drzew z liściem wypłowiałym i martwym. Rozeznać je nie było trudno: były to wszystko prawie krzewy ziemskie, tylko w rozmiarach fenomenalnych. I tak: widłaki, wysokie piędziesiąt łokci; sygillarye olbrzymie; paprocie drzewiaste, duże jak najwyższe jodły; lepidodendrony (drzewa łuskowate) o łodydze cylindrowej widełkowatej, z długim liściem i najeżone puchem ostrym, podobnym do olbrzymich porostów wilgotnego gruntu.
— Jakież to pyszne! zadziwiające! wspaniałe! — wołał profesor zachwycony — to cała flora drugiej epoki świata, epoki przechodowej. Oto masz drzewa z pierwszych wieków istnienia kuli ziemskiej, dziś przekształcone na rośliny ogrodowe! Patrz Axelu! podziwiaj! żaden na świecie botanik nie znajdzie takiej, jaką my tu mamy, sposobności.
— Masz słuszność stryju. Opatrzność widocznie chciała w tej ogromnej cieplarni zachować okazy tych roślin przedpotopowych.
— Dobrze mówisz mój chłopcze, jestto prawdziwa cieplarnia; ale nie zbłądziłbyś także, nazywając to miejsce menażeryą.
— Menażeryą?
— Tak jest mój drogi. Patrz no, piasek po którym stąpamy, na te kości rozrzucone po ziemi...
— Kości! — zawołałem.
— Tak, kości zwierząt przedpotopowych.