Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie rozumiejąc ani słowa po duńsku, instynktem odgadłem znaczenie tego wyrazu.
— Woda! woda! — wołałem skacząc jak dziecię i klaszcząc w ręce z radości.
— Tak, woda — powtórzył stryj — Hvar? — zapytał dalej Islandczyka.
Nedät — odrzekł Hans.
Gdzie? — Na dole! Rozumiałem wszystko; w uniesieniu porwałem obie ręce przewodnika i zacząłem je całować — ten patrzył na mnie ze zwykłą sobie spokojnością, a może też i ze wzruszeniem.
Bez długiego namysłu puściliśmy się wązkiem przejściem, którego pochyłość wynosiła prawie dwie stopy na sążeń.
Po godzinnym trudzie przebyliśmy odległość tysiąca sążni, czyli byliśmy o dwa tysiące stóp niżej.
Nagle posłyszeliśmy jakiś niezwykły odgłos w ścianie granitowej, coś jakby głuchy ryk, lub grzmoty w oddaleniu. Stryj objaśnił mi przyczynę tego w taki sposób:
— Hans nie omylił się, to co słyszysz w tej chwili jest rzeczywiście szumem spadającego potoku.
— Potoku? — zawołałem.
— Bez wątpienia. Rzeka podziemna krąży w około nas.
Ożywieni nadzieją przyspieszyliśmy kroku; zapomniałem o utrudzeniu; już sam szmer wody orzeźwiał mnie i pokrzepiał na siłach. Tymczasem od-