Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że ten zacny człowiek jest rektorem tutejszej parafii.
Tymczasem przewodnik nasz opowiadał rektorowi o celu naszego przybyciu; ten zawieszając na chwilę swą pracę, słuchał go uważnie, a nareszcie ochrypłym głosem wydał pewien rodzaj hasła, na które z chaty ukazała się zaraz jakaś ogromna Megera, przeszło trzy łokcie wzrostu mająca.
Obawiałem się aby nam nie przyszła ofiarować zwykłego przy powitaniu pocałunku islandzkiego, lecz nie uczyniła tego, u nawet uważałem, że w dom swój wprowadzała nas dość niechętnie.
Dano nam najgorszą w całem probostwie izbę: brudną, ciasną i cuchnącą; lecz trzeba było na tem poprzestać, Rektor bowiem jak widać, wyobrażenia nie miał o staroświeckiej gościnności. Co gorzej, w ciągu dnia przekonałem się, że mamy do czynienia z kowalem, rybakiem, strzelcem i cieślą, ale ani razu z duchownym. Prawda, że to był dzień powszedni — może być, iż w niedzielę tylko spełniał swe najgłówniejsze rzemiosło.
Nie chcę zresztą nic złego powiedzieć o tych biednych pastorach, którzy i tak w nędznem są położeniu: dostają oni od rządu duńskiego bagatelną jakąś płacę i część dziesięciny od swych parafian, co wszystko razem wziąwszy, nie wynosi i sześćdziesięciu marek (140 złp.). Dla tego też zmuszeni są pracować na opędzenie potrzeb życia, ale