Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak rozmawiając posuwaliśmy się naprzód dość szybko, Okolica stawała się coraz pustszą; gdzieniegdzie jakaś samotna chata wieśniacza (boër), zlepiona z drzewa, ziemi i kawałków lawy, jak żebrak stała ponad krętą ścieżką, zdając się błagać o jałmużnę przechodniów. Drogi wszędzie zaniedbane okropnie, do przebycia niepodobne; wegetacya gnuśna, urodzaj prawie żaden,... a jednak, ta część prowincyi najbliższa stolicy, uważała się za najludniejszą i najlepiej uprawną w całej Islandyi. Cóż było powiedzieć o innych okolicach? Na półmilowej przestrzeni nie spotkaliśmy jeszcze ani jednego rolnika zajętego w polu, ani jednego pastuszka strzegącego trzodę; tu i owdzie błąkały się tylko krowy i owce same sobie pozostawione. Cóż to być mogło w punktach, powstałych z wybuchów wulkanicznych i wstrząśnień podziemnych.
Przeznaczeniem naszem było poznać to później, ale zajrzawszy na mappę Olsena, widziałem iż unikano ich, zdążając wzdłuż krętemi ścieżkami nad brzegiem morza; bo też w istocie wielkie wzruszenie plutoniczne skupiło się głównie wewnątrz wy-spy: tam to pionowe warstwy skał leżących jedne na drugich zowiące się trapps w języku skandynawskim, pokładły trachytowe wyrzuty bazaltu; tufów i wszystkie konglomeraty wulkaniczne, łożyska lawy i roztopionego porfiru nadawały krajowi cechę nadnaturalnej grozy. Nie domyśla