Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dek były one w pogotowiu, i czekano tylko odpowiedniej chwili, aby je zapalić.
— Ponieważ nie mamy nic do roboty rzekł Nicholl — proponuję więc…
— Cóż takiego? — spytał Barbicane.
— Abyśmy się przespali.
— Cóż znowu? — zawołał Ardan.
— Przez 40 godzin ani oka nie zmrużyliśmy — rzekł Nicholl. — Sen parogodzinny pokrzepi nam siły.
— Nie będę spał! — odpowiedział Ardan.
— Dobrze więc — odparł Nicholl — niech każdy robi, co mu się podoba, — ja się spać kładę!
I, wyciągnąwszy się na sofie, niebawem pogrążył się w śnie głębokim.
— Nicholl ma słuszność — rzekł Barbicane, — pójdę za jego przykładem.
W kilka minut potem i on zasnął.
— Doprawdy — rzekł Ardan zostawszy sam — ci praktyczni ludzie mają czasami niezłe pomysły.
To rzekłszy, wyciągnął długie swe nogi, ręce pod głowę założył, i usnął za przykładem swych towarzyszy.
Sen ich jednak nie mógł być ani długim, ani spokojnym. Umysł tych ludzi zanadto był zajęty i rzeczywiście, w kilka godzin potem,