Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

około 7-ej nad ranem wszyscy trzej jednocześnie zerwali się na nogi.
Pocisk oddalał się wciąż od księżyca, coraz więcej przechylając ku niemu swój koniec stożkowy, Zjawisko to trudnem było do zrozumienia aż dotąd, lecz jednocześnie odpowiadało zamiarom Barbicana.
Za 17 godzin miano przystąpić do działania. Dzień ten zdawał się bardzo dłużyć. Podróżnicy jakkolwiek odważni, bardzo byli wzruszeni w miarę zbliżania się chwili stanowczej mającej rozstrzygnąć o ich losie: czy spadną na księżyc, czy też krążyć będą bezustannie. Z niecierpliwością przeto liczyli długie godziny. Barbicane i Nicholl zatopili się w rachunkach; Ardan kręcił się niespokojnie w ciasnej przestrzeni, przypatrując się bacznie błyszczącemu księżycowi.
Dzień tymczasem przeszedł bez wypadku. Północ ziemska nadeszła, zaczynał się dzień 8 grudnia. Nie umiano oznaczyć prędkości z jaką biegł pocisk, lecz żaden błąd nie mógł się wcisnąć w rachunki Barbicana. O 1-ej godzinie zrana prędkość ta już będzie równa zeru.
Inne jeszcze zjawisko powinno było oznaczyć punkt zatrzymania się pocisku na linii obojętnej. W punkcie tym, gdy znikną siły przyciągające księżyca i ziemi, wszystkie przed-