Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 163 –

brać na konie tyle żywności, ile tylko mogli. Może się uda kupić bawoły u którego z władców kafrów, ofiarując w zamian sztuciec i naboje.
Li miał siąść na konia Hiltona.
Zabrano się do roboty. Wóz ukryto pod stosem gałęzi, a każdy umieścił w kieszeniach i w workach tyle żywności i nabojów, ile tylko pomieścić zdołał.
Li mocno strapiony, że swój czerwony kuferek musi porzucić (za ciężki był bowiem), zabrał przynajmniej sznur, którym się opasał, na kształt pasa.
Ukończywszy przygotowania, trzej jeźdźcy objęli jeszcze wzrokiem dolinę, która im tyle strat przyczyniła i udali się w dalszą drogę. Droga ta, jak i poprzednia, stanowiła wązką ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta, szukające źródeł do picia.
Dwa dni podróży minęły i nasi podróżni przywykli do obchodzenia się bez wozu. Pod wieczór drugiego dnia, gdy Li przygotowywał wieczerzę pod grupą drzew, gdzie zamierzano przenocować, jakiś odległy punkt zwrócił jego uwagę i ukazał go Cypryanowi.
— To jest podróżny — zawołał Pantalacci, przyjrzawszy się cieniowi.
— To Matakit we własnej osobie — uzupełnił Cypryan, pochwyciwszy lunetę — po-