Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szyję pomiędzy oboma przylądkami, a prócz tego przylądek północny zasłania całkiem południowy, w skutek czego utrudniony mają doń przystęp wiatry nadbrzeżne. Doprawdy, Bonawentura nasz mógłby tu odpoczywać sobie cały rok, nie potrzebując zapuszczać kotwicy!
— Byłoby mu tu trochę za obszernie! zauważył korespondent.
— Ba! Mości Spilett, odparł marynarz, przyznaję, że jemu byłoby tu za obszernie, ale jeśliby floty Zjednoczonych Stanów potrzebowały bezpiecznego schronienia na Cichym Oceanie, nie znalazłyby pewnie lepszej, jak ta przystań!
— Znajdujemy się w paszczy rekina, zauważył Nab, robiąc alluzję do kształtu przystani.
— W samej paszczy, mój poczciwy Nabie! odparł Harbert, lecz nie boisz się przecież, aby nas pożarła?
— Wcale nie, panie Harbercie, odparł Nab, a jednak ta przystań nie bardzo mi się podoba.. Ma jakąś minę niedobrą!
— Dobryś! zawołał Pencroff, Nab mi obmawia moją przystań w chwili, kiedy ja przemyśliwam nad tem, aby złożyć ją w dani całej Ameryce!
— Lecz czy przynajmniej woda jest tu dosyć głęboką? zapytał inżynier, bo co wystarczy naszemu Bowawenturze, nie wystarczyłoby może naszym pancernikom.
— Łatwo się o tem przekonać, odparł Pencroff.
I marynarz zapuścił w głąb długi sznur