Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gedeon Spilett postanowił, za powrotem do domu, raz jeszcze zagadnąć inżyniera o ten fakt, i skłonić go do uwiadomienia towarzyszów o tych dziwnych zdarzeniach. Może zdecydowanoby się wówczas na wspólne zwidzenie i zbadanie wszystkich części wyspy Lincolna.
Bądź co bądź tego wieczora nie pojawił się żaden ogień na tych wybrzeżach, nieznanych dotąd, tworzących wstęp do przystani, i statek całą noc pozostał na pełnem morzu.
Skoro pierwsze błyski jutrzenki zaświtały na wschodzie, wiatr, który tymczasem powoli się uspokoił, zmienił w dwóch czwartych kierunek, co ułatwiło Pencroffowi prześliznąć się przez wąski przesmyk, stanowiący wjazd do przystani. Około godziny siódmej nad ranem, Bonawentura, niesiony zrazu ku północnemu przylądkowi Szczęk, wśliznął się ostożnie w przesmyk i wypłynął na wody przystani, okolone dokoła dziwacznem ocembrowaniem z zastygłej lawy.
— Oto mi kawałeczek morza jakby stworzony na wyśmienitą przystań, rzekł Pencroff. Całe floty mogłyby tu sobie bujać śwobodnie!
— Co najdziwniejsza, zauważył Cyrus Smith, to że przystań tę utworzyły dwa potoki lawy, które wulkan wyrzucił, a które wzrastały przez kolejne wybuchy. Z tego wynika, że przystań ta ze wszystkich stron jest osłonioną, i zdaje się, że nawet podczas najgwałtowniejszych burz, morze jest tu tak spokojne, jak jezioro.
— Bez wątpienia, odparł marynarz, wiatr może się tu wcisnąć tylko przez ową wąską