Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zboża, i nazajutrz, na śniadanie, pojawił się na stole w Pałacu Granitowym wspaniały bochen chleba, może trochę zanadto ciężkiego i zbitego, jakkolwiek był rozczyniony na drożdżach. Żaden z biesiadników nie żałował gęby, a z jakiem ukontentowaniem, łatwo sobie wystawić!
Tymczasem nieznajomy nie wracał. Kilkakrotnie Gedeon Spilett z Harbertem przebiegali las dokoła Pałacu granitowego, lecz ani jego samego, ani śladów jego nie napotkali nigdzie. Niepokoili się tem wszyscy, że się tak długo nie pokazywał. Zapewne, że dziki mieszkaniec wyspy Tabor, nie potrzebował się troszczyć o pożywienie w tak pełnym zwierzyny borze Zachodniej Ręki, lecz czy nie należało się obawiać, że znów powróci do dawnych obyczajów, i że to życie wolne koczownicze wzbudzi w nim na nowo bydlęce popędy? Mimo to Cyrus Smith, wiedziony zapewne jakiemś wewnętrznem przeczuciem, trwał ciągle w mniemaniu, że zbieg powróci.
— Tak jest, on wróci! powtarzał z ufnością, której towarzysze jego dzielić z nim nie byli w stanie. Będąc na wyspie Tabor, nieszczęśliwy ten wiedział, że jest sam jeden! Tutaj wie, że oczekują go istoty jemu bliźne. Ponieważ opowiedział nam już połowę historji swego dawnego życia, nieszczęśliwy ten pokutnik powróci, by nam ją opowiedzieć w całości, i od tego dnia będzie naszym!
Wypadki dowiodły, że Cyrus Smith miał słuszność.
Dnia 3. grudnia opuścił Harbert Wielką