Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziurkowatych kamieni, rozciągającą się pomiędzy wulkanem a morzem. Krater, na ścież otwarty w tej chwili, rzucał ku niebu tak natężone światło, że przez samo tylko zjawisko odbicia, atmosfera zdawała się rozpaloną do czerwoności. Jednocześnie zaś potok law wzbierając u nowego szczytu staczał się w długich kaskadach, jak woda przelewająca się ze zbyt pełnego naczynia i tysiąc z nich ogni pełzło po stoku wulkanu.
— Do zagrody! do zagrody! — zawołał Ayrton.
W istocie, ku zagrodzie to kierowały się lawy, w skutek utworzenia się nowego krateru, a więc i żyźnym częściom wyspy, źródłom Czerwonego potoku, lasom sakamarowym zagrażało natychmiastowe zniszczenie.
Na okrzyk Ayrtona osadnicy rzucili się ku stajence onaggasów. Zaprzężono je do wózka. Wszyscy mieli jednę tylko myśl! Biedz do zagrody i uwolnić zamknięte w niej zwierzęta.
Przed trzecią rano jeszcze przybyli do zagrody. Straszliwe ryki wskazywały dostatecznie, jaka trwoga przejmowała barany dzikie i kozy. Już bowiem potok roztopionych materji i płynnych minerałów spływał ze ściany góry na łąkę i pożerał z tej strony palisadę. Ayrton otworzył gwałtownie bramę, a wówczas zwierzęta, obłąkane trwogą, rozsypały się na wszystkie strony.
W godzinę potem kipiąca lawa napełniała zagrodę, ulatniała wodę z małego strumyka, który ją przerzynał, zapalała dom mieszkalny,