Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nakształt pochodni i pożerała wszystko aż do ostatniego kołka z ostrokołowego ogrodzenia. Z zagrody nie pozostało ani śladu!
Osadnicy chcieli walczyć przeciw temu wtargnięciu żywiołu, próbowali opierać się, ale było to rzeczą bezużyteczną i szaloną, człowiek bowiem bezsilny wobec podobnych wielkich kataklizmów.
Za nadejściem dnia 24. Czerwca, Cyrus Smith i towarzysze, przed powrotem jeszcze do Granitowego Pałacu, chcieli rozpoznać ściśle kierunek, którym się miał polać ten potop law. Ogólna pochyłość gruntu spływała od góry Franklina ku wschodniemu wybrzeżu — i należało się obawiać, ażeby pomimo gęstwy lasów sakamarowych, potop nie rozciągnął się aż do Wielkiej Terasy.
— Jezioro nas zasłoni — ozwał się Gedeon Spilett.
— I ja się tego spodziewam — odrzekł Cyrus Smith za całą odpowiedź.
Osadnicy chcieli się posunąć aż do płaszczyzny, na którą runął stożek wyspy góry Franklina, ale lawy już tamowały im drogę. Spływały one z jednej strony doliną Czerwonego potoku, z drugiej strony doliną potoku katarakty, zamieniając przy przejściu w parę te wody.
Nie było najmniejszej możności przedostać się przez ten potok — przeciwnie trzeba było z konieczności cofnąć się przed nim. Wulkan, z utraconym szczytem, był w tej chwili nie do poznania. Rodzaj płaskiej stolnicy stanowił obe-