Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kolwiek na wskróś granitowej bryły pomiędzy nieznajomym a mieszkańcami Pałacu, i że jeżeli jego to zbliżanie się instynkt Topa przeczuwał niejako, to w ciągu tego całego perjodu nic się podobnego nie zdarzyło. Zagadkowe warczenia psa ustały zupełnie, jak również i niepokoje oranga. Dwaj przyjaciele — byli nimi bowiem — nie kręcili się już przy otworze wewnętrznej studni, nie szczekali i nie jęczeli owym osobliwym sposobem, który już od samego początku zwrócił był uwagę inżyniera. Ale mógłże Cyrus Smith zaręczyć, że wszystko się już skończyło z tą zagadką i że nigdy nie znajdzie jej rozwiązania? Mógłże twierdzić stanowczo, że nie zajdzie jakaś okoliczność i nie wprowadzi znowu na scenę tajemniczej owej osobistości? Kto mógł wiedzieć, co przyszłość w sobie chowa?
Nareszcie skończyła się zima, ale pewne zdarzenie, którego następstwa mogły mieć wielką doniosłość, zaszło dopiero w pierwszych dniach zwiastujących powrót wiosny.
7go września Cyrus Smith, przypatrując się uważnie szczytowi góry Franklina, spostrzegł w około jego krateru wijący się dym, którego pierwsze kłęby rozpraszały się właśnie w powietrzu.