Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

minach Pałacu Granitowego, zostawiając czarne długie smugi z dymu na granitowych ścianach. Nie oszczędzano paliwa, rosnącego w obfitości w oddaleniu zaledwo kilku kroków. Zresztą, odpadki z drzewa przeznaczonego na budowę okrętu pozwalały zaoszczędzić węgiel drzewny, którego dowóz był o wiele cięższy.
Ludzie i zwierzęta mieli się wybornie. Pan Jow zdradzał w sobie potroszę zmarzlaka, to wyznać należy. Ale była to może jedyna jego wada, i zapobiegło się jej przez zrobienie mu sutego szlafroka, tęgo wywatowanego. Jakiż jednak za to był z niego sługa, zręczny, gorliwy, niestrudzony, dyskretny, nie gaduła. Z wszelką słusznością można go było postawić za wzór wszystkim współbraciom jego w zawodzie, tak starego jak i nowego świata!
— Chociaż — mawiał Pencroff — wstydby było mając cztery ręce do użytku, nie uwijać się jak należy przy robocie!
I w istocie, inteligentny czwororąk pracował nie ladajako!
Przez siedem miesięcy, które upłynęły od ostatnich poszukiwań naokoło góry — i przez cały wrzesień, naznaczony już piękną pogodą, nie było ani mowy o genjuszu wyspy. Wpływ jego nie objawił się przez ten czas w żadnej okoliczności. Prawda i to, że byłby zbytecznym, ponieważ nic takiego nie zaszło, coby osadników na ciężkie mogło narazić próby.
Cyrus Smith zauważył nawet, że jeżeli w ogólności istniała jakaś komunikacja kiedy-