Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 225 —

— Tak jest, i to bez najmniejszej wątpliwości.
Czy bosman rzeczywiście się nie mylił, czy czekał nas prawdziwie tak okropny zawód?... Myśli me stanęły bezładnie, zanim zdobyłem się na opanowanie silnego wzruszenia.
Niebawem jednak wszelka wątpliwość okazała się płonną i wszystkim na statku stało się jawnem, iż to nie strome brzegi lądu, ale góry lodowe przerzynały linię horyzontu; bo w dziesięć minut później straż oznajmiła przejście kilku takich lodowców w kierunku ukośnym do drogi, którą podążał Halbran.
Wiadomość ta wywołała niebywały popłoch i zamieszanie wśród załogi. A więc nie tu jeszcze miałby być kres tej wyprawy?... Więc jeszcze dalej, jeszcze nowe niebezpieczeństwa!?... I nagle rozległ się jednozgodny okrzyk wszystkich marynarzy:
— Nawracać, nawracać na północ!!...
I tym razem nie wpływ Hearna, nie jego buntownicze podszepty wywołały tak śmiałe zachowanie się naszych ludzi, lecz naturalny lęk, lecz instynkt samozachowawczy, wrodzony każdej żyjącej istocie, który jej każe cofać się przed czemś nieznanem, a groźnem.
Nawet Jem West nie oburzył się na to; on czekał rozkazów kapitana, który stał blady i zmieniony, wodząc dokoła błędnym wzrokiem.
Spojrzałem na Petersa, Oparty o maszt, z głową pochyloną, z bolesnem wykrzywieniem twarzy, czynił przykre wrażenie — a gdy wzrok jego spotkał się z moim, wyczytałem w nim taki jakiś gniew i prośbę zarazem, że zadrżałem mimo woli. I nie wiem, jaką siłą powodowany, postanowiłem raz jeszcze wystąpić sam przeciw wszystkim, użyć wszelkich słów, wszelkich sposobów, by uciszyć i do uległości nakłonić tych ludzi.

Sfinks lodowy.15