Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




Ziemia?

W dali przed nami zamajaczyły niewyraźnie ciemniejsze faliste linie. A więc nareszcie ziemia, ta upragniona ziemia, rozkłada się tam niezawodnie!
Czy będzie to ląd stały, czy też wyspa? Czy nie spotka nas tam powtórny zawód? Czy stęsknione serca braci Wiliama i Lena Guy’a odżyją w serdecznem uścisku? Czy tu będzie kres naszej wyprawy, z której niebawem wracać będziemy wszyscy, przepełnieni szczęściem? A może i Artur Prym jest tam również, może los nie poskąpi Petersowi w nagrodę jego przywiązania, tej najwyższej radości! Może i on serdecznym uściskiem obejmie tam swego przyjaciela, swego ukochanego towarzysza wspólnej niedoli!...
W jednej chwili nowe życie, nowy ruch zapanował na statku; ja sam zapomniawszy zupełnie o uczynionem mi co dopiero zeznaniu Petersa, poddałem się bezwzględnie wrażeniu chwili i śledziłem z zajęciem mglisto rysujące się kontury oczekiwanego lądu, nie zwracając uwagi na metysa, zapatrzonego obok mnie nieruchomo w tenże daleki punkt.
Jeden tylko Jem West nie dający się niczem wytrącić z równowagi i odwrócić od obowiązku, dopilnował wypełnienia naznaczonej kary Hearnowi, który przez niedbalstwo czy też roztargnienie, mógł się stać przyczyną ogólnego nieszczę-