Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 218 —

Odczułem, jak okropne musi być dla niego wspomnienie strasznej nad wszelki wyraz sceny, którą Prym opisał tak dokładnie w swych pamiętnikach, gdy do rozpaczy doprowadzeni męczarnią głodu i pragnienia, pozostali przy życiu na tonącym Grampiusie: August Bernard, Artur Prym, Dick Peters i marynarz Parker, zdecydowali się ciągnąć słomki, by los wskazał tego, który miał stać się pożywieniem dla drugich. I uprzytomniłem sobie w pamięci słowa Pryma, gdy ze szczerością i skruchą, niby na św. spowiedzi, wyznaje, jak z razu opierał się temu okrucieństwu, jak cała natura jego wstrząsała się na samą myśl o tem. Jak wreszcie uległ, gdy niepojęte męki głodu przytłumiły w nim wszelkie inne uczucia, tak, że nawet trzymając już drewniane patyczki w ręku, godził się z myślą oszukania towarzyszy, jakkolwiek zdobył się jeszcze na tyle siły, by podłości tej nie spełnić.
Peters ciągnął pierwszy; los sprzyjał mu, niema już czego się obawiać! Ale Prym liczy w myśli, że o tyle mniej warunków pozostaje dla niego.
Z kolei ciągnie Bernard — i ten ocalony!
Dzikość tygrysa budzi się w duszy Pryma. Całe piekło najgorszych uczuć wre w jego piersi. On w tej chwili szatańską nienawiścią pała ku swemu towarzyszowi niedoli.
Pięć minut upływa długich jak wieczność, zanim Parker decyduje się wybrać jeden z pozostałych dwóch odłamków drzewa, a Prym z oczami zamkniętemi stoi nieruchomo... i potem jeszcze, nie wiedząc czy los był przeciw niemu — gdy nagle uczuwa silne uściśnienie ręki.
To Peters stoi przy nim, z wyrazem twarzy który go zapewnia, że nie jemu grozi śmierć okrutna...
Niebawem, silnem pchnięciem noża w plecy Parkera, powala Peters nieszczęśliwego...
Następuje straszna uczta, przed grozą której cofa się