Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 181 —

W chwili, gdym skończył badanie, kapitan ocknąwszy się z głębokiego zamyślenia, zakomenderował załogą, by podeszła bliżej, a gdy wszyscy znowu otoczyli Hunta, Len Guy rzekł tonem rozkazującym.
— Słuchaj mię Huncie i pamiętaj, że pytania które ci zadam, są wielkiej wagi...
Hunt podniósł głowę i spokojnym wzrokiem powiódł dokoła stojących.
— Utrzymujesz — mówił dalej Len Guy — iż prawdą jest wszystko coś zeznał o Arturze Prymie?...
— Tak kapitanie, ja nie kłamię.
— I ty sam znałeś Dick Petersa?
— Znałem go.
— Żyłeś z nim przez kilka lat w Illinois.
— Przez dziewięć lat, kapitanie.
— A on ci często opowiadał te rzeczy?
— Bardzo często.
— Więc powtórzyłeś tu dokładnie wszystko o czem on ci mówił? Nie kłamiesz teraz?
— Mówię prawdę, kapitanie.
— Powiedz mi jeszcze, czy Peters nie przypuszczał, że prócz niego i Pryma zdołali się jeszcze inni ocalić z załogi Oriona?
— On myślał, że wszyscy zginęli...
— A Artur Prym czy był tegoż zdania?
— Artur Prym był też pewien, że kapitan Wiliam Guy i cała jego załoga zginęła w tej dolinie pod walęcemi się skałami.
— Gdzieżeś widział Petersa ostatni raz?
— W Wandalia.
— Dawno temu?
— Przeszło dwa lata.
— A z was dwóch, który opuścił pierwszy Wandalię?